W szeregach Armii Krajowej. Wspomnienia człowieka do zadań specjalnych
„W szeregach Armii Krajowej. Wspomnienia człowieka do zadań specjalnych”
Wybuch wojny całkowicie odmienił losy i plany Jana Rosińskiego. Został człowiekiem do specjalnych poruczeń. Pozostając w bezpośrednim kontakcie z przełożonymi z Komendy Głównej Armii Krajowej, pełnił rolę fałszerza, sabotażysty i wywiadowcy. Wykazywał się przy tym niesamowitą wolą przetrwania i zdolnościami, które, jak sam twierdził, zapewniało mu jego podejście do życia oraz wiara. Przed wojną Rosiński studiował chemię. Z tego powodu wyjeżdżał na zagraniczne praktyki na terenie ówczesnych Niemiec, szkolił język i utrzymywał kontakty. Doświadczenia te, wraz ze zgromadzoną wiedzą, wkrótce okazały się bardzo pomocne w pracy konspiracyjnej. Dzięki nim wszedł do podziemnych struktur AK na specjalnych warunkach. Wspominając swe działania w latach okupacji, niejednokrotnie zaskakuje. Świadomy, że czytelnik z perspektywy tak wielu lat może odebrać je różnie, wprowadza go w realia burzliwych wojennych czasów i zdarzeń.
JAN ROSIŃSKI (1917-2012) – absolwent Politechniki Warszawskiej, chemik, żołnierz AK, powstaniec warszawski. Po wojnie emigrował do USA i tam spisał swoje wspomnienia.
RICHARD HILE (1937-2017) – przez blisko 30 lat pracował w służbie dyplomatycznej USA w Azji i Europie Zachodniej.
Premiera książki: 11.07.2023
„Wiosną 1940 roku władze okupacyjne wprowadziły racjonowanie żywności. Niemcy mieli otrzymywać 2600 kalorii dziennie, Polacy – 670, Żydzi – 184. Dla nas, żyjących pod buciorem okupacji, oznaczało to szybkie niedożywienie i śmierć głodową. Ale pomysłowość i determinacja ludności pozwoliły znaleźć sposoby na zapewnienie wystarczającej ilości jedzenia, aby przeżyć. Sam czasami podejmowałem ryzyko – stawiając na to, że umiem dostatecznie płynnie mówić po niemiecku – i zajmowałem miejsce w kolejkach do niemieckich sklepów z racjonowaną żywnością, gdzie używałem skradzionych kartek. Częściej jednak podróżowałem koleją wąskotorową (na której, co zaskakujące, nie było kontroli policyjnej) do okolicznych wsi. W dwóch z nich, leżących koło naszego majątku, byłem dość dobrze znany, więc zazwyczaj udawało mi się zdobyć ziemniaki, warzywa, kawałek mięsa czy kiełbasę. Ostrożnie pakowałem jedzenie do plecaka albo małej walizki i mogłem już tylko liczyć na szczęście. Wsiadając do pociągu, kładłem bagaż na półce, ale siadałem jedno czy dwa miejsca dalej, tak aby stworzyć wrażenie, że to nie moja własność. Podstawą naszej diety był jednak chleb. Chleb również był potencjalnie niebezpieczny, zwłaszcza jeśli się niosło w ukryciu świeże bochenki. Niemieccy żołnierze dobrze znali woń świeżego chleba, a sprowokowani, nie odmówiliby sobie pójścia za tym przyjemnym aromatem aż do jego źródła. Na szczęście i mojej matce, i mnie udało się uniknąć wpadki. Matka także piekła chleb w domu i chowała bochenki w piecu węglowym w mieszkaniu.
Po trzech latach okupacji, mimo że w Polsce funkcjonowała gospodarka rolnicza, niektóre rodzaje żywności ulegały wyczerpaniu. Rok 1943 przyniósł szczególnie ostrą zimę, co przełożyło się na dostępność jedzenia. Niekiedy musieliśmy się ograniczać do jednego posiłku dziennie: trochę koniny i zupa. Później sięgaliśmy po zepsute albo wysuszone warzywa, a w końcu psy, a nawet koty. Pamiętam, że jeden z moich kolegów z AK przywabił łagodnego psa. Szybko przerobiono go na wkładkę mięsną do zupy. Okazał się zaskakująco smaczny, ale wkrótce wyszło na jaw, że był pupilem jednego z naszych wyższych dowódców. Straszliwie go to wytrąciło z równowagi, ale oczywiście już nic nie mogliśmy poradzić. Sam nie przepadałem za psami, więc nie dręczyło mnie poczucie winy. Nie wiedziałem jeszcze, że uratuje mi życie niemiecki pies policyjny – tę historię opowiem dalej. Do delikatesów w naszej diecie zaliczały się pieczone gołębie. Miałem wiatrówkę, z którą czasami polowałem na te ptaki na ulicy albo na polu. Z konieczności polowania takie stały się popularnym sportem, więc gołębie szybko zniknęły z Warszawy i okolic.
Nie wiedzieliśmy jeszcze wówczas, że na okupowanej Ukrainie wkrótce zostaną wprowadzone przepisy, które spowodują jeszcze większy głód w związku z marszem operacji „Barbarossa” w głąb Związku Sowieckiego. Jako że stanowiłem jedno z ogniw w naszym systemie kurierskim, otrzymywałem i przekazywałem przełożonym ściśle tajne niemieckie dokumenty opisujące strategię przekształcenia Ukrainy w spichlerz Trzeciej Rzeszy. Plan zakładał, że kiedy tylko Ukraina znajdzie się całkowicie pod kontrolą wojska niemieckiego, jej doskonała ziemia uprawna zostanie przejęta bez odszkodowania i przekazana jako prywatne majątki niemieckim dowódcom w nagrodę za wierną służbę Führerowi. Ukraińskich rolników planowano zatrzymać na pewien czas, aby przekazali swoją wiedzę nowym niemieckim właścicielom ziemskim, a następnie mieli zostać zamordowani i zniknąć bez śladu. Trudno było pojąć skalę tego barbarzyństwa. Omawialiśmy tę kwestię na naradach podziemia, ale nic nie mogliśmy poradzić – mogliśmy jedynie walczyć dalej, ile sił.
Oprócz zaboru polskiej ziemi władze okupacyjne wprowadziły system podatkowy, który nie pozostawiał kamienia na kamieniu. Podatkami obłożono nawet mizerne pensje polskich niewolników w Niemczech. W ciągu kilku miesięcy wieść o rosnącym sprzeciwie wobec tych duszących podatków w końcu dotarła do gabinetu gubernatora generalnego. W końcu niemieccy zarządcy Warszawy i ich szefostwo w Berlinie postanowili odpuścić niektóre podatki z obawy, że ich pobór wzmocni determinację polskiego ruchu oporu.
Frank wszakże znalazł się najpewniej pod presją zasadniczo niezależnych hierarchii Gestapo i SS, oczekujących odeń rezultatów, które wymagały przyduszenia okupowanej Polski. Nie czuł się bezpiecznie, ponieważ jego władzy groziła nieustanna walka o władzę w SS, toteż równoważył swoją słabość przesadną brutalnością. Na jego rozkaz wymordowano polską inteligencję i wywieziono do Rzeszy setki tysięcy niewolników. Udostępniono też miejsca na osławione obozy śmierci, w tym Auschwitz, Treblinkę i Sobibór. Frank oświadczył, że jego misją jest odwszawienie i odżydzenie Polski.
Nie mieliśmy pojęcia, że moja rodzina wpadnie w tryby hitlerowskiej machiny wyniszczenia. Na krótko przed wyprowadzką do Krakowa Hans Frank wezwał mojego stryja, Jana Rosińskiego, na spotkanie w cztery oczy w Belwederze. Jan nie miał pojęcia, jaki był powód tego spotkania, ale nie było żadnych dobrych opcji. Sam podejrzewałem, że Jan działał w konspiracji. Stryj powiadomił rodzinę o wezwaniu. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech. Kilka godzin później Jan skontaktował się ze mną i poprosił, abyśmy się spotkali w jego mieszkaniu i omówili wydarzenia tego poranka. Wciąż był na pograniczu szoku, a kiedy sam usłyszałem całą historię, znalazłem się w takim samym stanie.
Po przybyciu Jana czym prędzej zaprowadzono do gabinetu Franka, a tam gubernator generalny od razu przeszedł do sedna sprawy. Wezwał Jana, żeby natychmiast utworzył nowy rząd Generalnego Gubernatorstwa i stanął na jego czele. Jana zamurowało, nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Wreszcie zebrał myśli do kupy.
– Jak wybraliście mnie na takie stanowisko? – zapytał.
– Kiedy pana lustrowaliśmy – odpowiedział Frank, próbując go uspokoić – odkryliśmy, że pańskim przodkom nadano w siedemnastym wieku niemiecki herb. Tak więc pańska rodzina ma pochodzenie niemieckie.
Nie była to dla Jana nowa wiadomość, ale przyznał, że miał niewiele czasu, aby się wykaraskać z tej nieprzyjemnej sytuacji. Jan powiedział, że kiedy przeszła mu niemota, oznajmił Frankowi, że nie może przyjąć takiej nominacji i nie ma kompetencji, aby piastować takie stanowisko. Gubernator generalny nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
– Zdaje pan sobie sprawę, że możemy pana skazać na śmierć za odmowę przyjęcia stanowiska?
– Tak, możecie mnie łatwo skazać, ale sądzę, że tego nie zrobicie. Mogę być przydatny na inne sposoby.
To doprowadziło do innej kwestii zajmującej myśli Franka: rekwizycji gruntów rolnych do celów produkcji żywności dla niemieckich wojsk okupacyjnych. Frank przyznał, że odczuwa naciski z Berlina, aby zapewnić krajowe źródła żywności – był to klucz do ich strategii utrzymywania się z podbitej ziemi. W związku z tym nakazał Janowi, aby natychmiast przedłożył mu plan ni mniej, ni więcej, tylko przymusowego zajęcia prywatnych gospodarstw rolnych w Polsce.”
Fragment rozdziału piątego: Gubernator generalny