W niemal wszystkich tych sprawach ofiara ma „coś za uszami”.
– Jedna z bardzo bliskich mi osób zapowiedziała, że po publikacji tej książki zostanę ekskomunikowana. Mój przekaz był bardzo jasny; nie można zabijać ani księdza, ani „lewaka”, ani żadnego człowieka. Nie należy o tych sprawach milczeć tylko dlatego, że ofiara nosiła sutannę. Te historie mogą być przestrogą także dla tych, którzy na co dzień noszą garnitury czy sukienki. Z Moniką Całkiewicz i Małgorzatą Błaszczuk, autorkami książki Ofiary w sutannach, rozmawia Karina Caban.
Ofiary w sutannach – premiera książki 24 sierpnia – więcej o książce [link]
Skąd pomysł, żeby napisać książkę o księżach, którzy stali się ofiarami?
Małgorzata Błaszczuk: Podczas pobytu Moniki w Wietrznym Mieście, gdzie mnie odwiedziła, opowiadałam o polskiej emigracji, o jej różnorodności i transformacji. Monika, jako była prokurator, oczywiście pytała także o tę ciemną stronę, o polonijne kryminalne Chicago.
Wśród historii, które jej wówczas opowiedziałam, była również i ta o polskim księdzu, moim znajomym, który popełnił samobójstwo, zadając sobie 24 rany kłute w plecy. Sprawę zamieciono pod dywan. Parę miesięcy później w Polsce w tajemniczych okolicznościach zginął jego bliski kuzyn, także ksiądz. To był dla nas moment olśnienia: jest temat, którego nikt nie dotknął – zabójstwa księży w wolnej Polsce.
Jak wyglądała praca nad książką? Mieszkają Panie daleko od siebie…
Monika Całkiewicz: Dzięki internetowi dzieląca nas odległość nie była przeszkodą do wspólnej pracy, chyba bardziej kłopotliwa okazała się różnica czasowa między Chicago a Warszawą. Zawsze jednak umiałyśmy znaleźć choćby kilka godzin na konsultacje.
Każdy rozdział w książce jest podzielony na trzy części. Pierwszą z nich jest beletrystyczne wprowadzenie, za które odpowiedzialna była Małgorzata. Za część ostatnią, czyli podsumowanie prawnicze, odpowiadałam ja. Okazało się zatem, że właściwie tylko część środkowa, czyli wywiady, wymagały od nas bardziej intensywnej współpracy.
Wspólnej pracy wymagało też oczywiście przygotowanie koncepcji książki, która zresztą rodziła się powoli. Myśląc o tej publikacji, nie wiedziałyśmy jeszcze, że wykorzystamy w niej rozmowy z ekspertami, osobami zaangażowanymi w śledztwa czy postępowania sądowe.
Ten pomysł powstał w czasie naszych rozmów z sędzią Igorem Tuleyą i prokuratorem Przemysławem Nowakiem, których pytałyśmy o sprawę Mariusza B. Okazało się, że informacje przekazywane przez każdego z rozmówców są tak interesujące, że powinny być w całości opublikowane w takiej formie, w jakiej zostały nam udostępnione.
Czy sprawy, o których Panie piszą, były znane z mediów?
Monika Całkiewicz: Każda sprawa, o której piszemy, była opisywana w mediach. Zresztą poszukiwania tych spraw rozpoczęła Małgorzata od researchu dziennikarskiego. Dopiero potem nastąpił żmudny proces ustalania sygnatur spraw i docierania do materiałów z akt.
Nie miejmy wątpliwości – sam fakt, że ksiądz staje się ofiarą zabójstwa, powoduje, że sprawą interesują się media. Warto jednak zaznaczyć, że w każdej z opisywanych spraw opierałyśmy się na materiałach pochodzących z akt, nie poprzestając na doniesieniach dziennikarskich. Jak się okazało, przy sprawie księdza Janusza K. był to zabieg słuszny, bo niektóre publikacje medialne zawierały nieprawdziwe informacje na ten temat.
Jakiego rodzaju sprawy są opisywane w książce?
Monika Całkiewicz, Małgorzata Błaszczuk: Bardzo różne. W dużym skrócie można powiedzieć – obyczajowe. W niemal wszystkich przypadkach ofiara ma „coś za uszami” – pedofilię, homoseksualne związki, przemyt dzieł sztuki.
Właściwie tylko w sprawie księdza Ireneusza B. – zgodnie z ustaleniami sądu – ofiarą padł przypadkowy ksiądz, który nawet nie znał swojego oprawcy. Wszystkie historie łączy naturalnie koloratka, ale każda ze spraw ma swoją specyfikę, w paradoksalny sposób splatając losy ofiary i mordercy czy morderców.
Która ze spraw szczególnie Panie zaskoczyła, zbulwersowała?
Monika Całkiewicz: Każda z tych spraw jest interesująca. Początkowo wydawało się, że pierwsza z nich, dotycząca księdza Zenona K., będzie najtrudniejsza w przekazie – zapowiadało się, że w aktach znajdziemy informację o pospolitym napadzie rabunkowym na plebanię. Po rozmowach z funkcjonariuszami zaangażowanymi w śledztwo okazało się jednak, że ten pozornie oczywisty motyw wcale nie jest taki oczywisty… Przypadek Janusza K. jest szczególny, ponieważ udało się nam porozmawiać z Arturem Włodarskim, który jest niedoszłą ofiarą księdza. Sprawa ta jest też interesująca, ponieważ rozmawiałyśmy z Tomaszem Sekielskim i Wojciechem Rzehakiem o ich kontaktach z ofiarami księży pedofilów.
Czy nie boją się Panie posądzenia o swego rodzaju tendencyjność, a nawet antyklerykalizm?
Monika Całkiewicz: Jedna z bardzo bliskich mi osób zapowiedziała, że po publikacji tej książki zostanę ekskomunikowana. Mój przekaz był bardzo jasny; nie można zabijać ani księdza, ani „lewaka”, ani żadnego człowieka. Czasami jednak konkretna osoba ponosi wyższe ryzyko wiktymizacji, czyli stania się ofiarą przestępstwa, na przykład przez swój sposób życia, zawieranie przypadkowych, niebezpiecznych znajomości.
Niektórzy księża opisywani w tej książce takie ryzyko podjęli. I nie należy o tych sprawach milczeć tylko dlatego, że ofiara nosiła sutannę. Te historie mogą być przestrogą także dla tych, którzy na co dzień noszą garnitury czy sukienki.
Małgorzata Błaszczuk: Dobro Kościoła to Prawda – także ta niewygodna i niechciana. Nasza publikacja nie tylko nie jest antyklerykalna, w moim odczuciu jest wręcz prowokacyjnie prokościelna, bowiem nadzwyczaj mocno pobrzmiewają w niej słynne słowa: „Nie lękajcie się”.