Marek Koprowski, Kresy we krwi
Marek Koprowski, Kresy we krwi
Polacy w USA, Niemczech, Irlandii, Wielkiej Brytanii. Polacy na Litwie, Białorusi i Ukrainie. Jeśli chodzi o te trzy ostatnie kraje, trzeba podkreślić, że mieszkają tam Polacy, a nie Polonia, jak często można przeczytać lub usłyszeć w środkach masowego przekazu. Wielu z nas słyszało o naszych rodakach wypędzonych z Kresów Wschodnich bądź o tych, którzy zginęli lub zostali na tych terenach. Jednak ile wiemy o tych synach i córkach Rzeczypospolitej, którzy po 1918 roku nie znaleźli się w granicach terytorium państwa polskiego, a po Traktacie ryskim z 1921 roku stali się obywatelami Rosji, a potem Związku Radzieckiego?
Recenzowana książka Kresy we krwi[1] Marka Koprowskiego jest zbiorem dziewięciu reportaży o skupiskach Polaków na Wschodzie, którzy po porozumieniu kończącym wojnę polsko-bolszewicką znaleźli się poza granicami naszego kraju.
Autor książki jest dziennikarzem i podróżnikiem, który od ponad dwudziestu lat zajmuje się w swoim życiu zawodowym terenami byłego Związku Radzieckiego i niektórych państw byłego bloku wschodniego. Odbył ponad dwieście podróży na tereny położone od Brześcia, Lwowa i Królewca po Kamczatkę. Efektem jego wyjazdów są liczne książki.
Koprowski w swojej książce Kresy we krwi przedstawia reportaże z miejsc, które są zamieszkiwane przez Polaków: Chmielnickiego, Gródka, Mańkowiec, Baru, Połonnego, Szarogródu, Murafy, Miastkówki i Latyczowa. To te polskie miejscowości obroniły rodzimą tradycję i kulturę. Stało się to dzięki ofiarnej pracy polskich duchownych, którzy oprócz codziennej posługi kapłańskiej starali się dbać o utrzymanie polskiej tożsamości wśród tamtejszych rodzin. Było to o tyle ciężkie, że władze starały się wykorzenić świadomość narodową z naszych rodaków.
W publikacji zaprezentowano losy dziewięciu parafii i starań kolejnych kapłanów o możliwość sprawowania posługi duszpasterskiej wśród tamtejszej ludności. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać, że w ówczesnym ZSRR czasami naprawdę graniczyło to z cudem.
Marek Koprowski przedstawił losy tych miejscowości i tamtejszych polskich społeczności począwszy od dwudziestolecia międzywojennego, po ciężkie czasy powojenne, ale także ich współczesność: miejscowości te po rozpadzie ZSRR znalazły się na terenie Ukrainy. Na kartach książki przeczytamy o tragicznych losach kapłanów i ich parafian, którzy za wiarę w Boga oraz kultywowanie polskiej obyczajowości oraz tradycji trafili na daleką Syberię, skąd często nigdy nie wracali. Bardzo często zdarzało się, że ślad po nich zaginął.
Czy lata prześladowania odniosły skutek? Oczywiście, że nie. Z reportaży Koprowskiego wynika bardzo jasno, że większość z opisanych parafii stanowi dziś prężne ośrodki kultu religijnego. Wielu z duszpasterzy, jak ks. Jan Olszański czy Bolesław Bernacki, podjęło posługę jako biskupi nowych diecezji na Ukrainie. Świadczy to o tym, że ich praca oraz współdziałanie wiernych nie poszły na marne i po wielu latach prześladowań zaprocentowały.
W każdym z reportaży Marek Koprowski przedstawia dzieje powstania danych miejsc, sięgając często kilka wieków wstecz. Następnie porusza zagadnienia związane z egzystencją społeczności polskich w tych miejscowościach po Traktacie ryskim. Autor nade wszystko pokazuje działalność kapłanów i współpracujących z nimi wiernych. Każda z opowieści oparta jest przede wszystkim na relacjach, które ze względu na upływ czasu mają coraz większą wartość historyczną. Koprowski powołuje się także na liczne opracowania badaczy zajmujących się problematyką Kościoła katolickiego i Polaków w ZSRR, m. in. Romana Dzwonkowskiego.
Z recenzenckiego obowiązku należy odnieść się do błędów i niefortunnych wyrażeń, które znalazły się w tekście.
Koprowski podaje, że jeden z duszpasterzy z Gródka, Jan Paweł Lenga, został potem arcybiskupem Karagandy.[2] Tak naprawdę ks. Lenga był biskupem diecezjalnym diecezji Karagandy. Na str. 104 i dalej autor pisze o wieloletnim proboszczu w Barze, ks. Bolesławie Biernackim[3]. Właściwe nazwisko to Bernacki. W nazwisko ks. Antoniego Chomickiego wkradła się literówka.[4] Nie jest znana recenzującemu nazwa zgromadzenia zakonnego Służebniczki Staromiejskie.[5] Chodzi zapewne o Służebniczki Starowiejskie. Wikariusz generalny to nie godność[6], a urząd. Na str. 175 zamiast odpowiadać Mszy Świętej[7] powinno być „odprawiać”.
Autor przytacza informację o staraniach wiernych zamieszkujących Chmielnicki w sprawie uzyskania pozwolenia władz na prawną legalizację tamtejszego obiektu sakralnego. Marzenia Polaków stały się faktem w 1952 roku, mimo wielu nagonek ze strony KGB. Jednak KGB powstało dopiero w 1954 roku.[8]
Podane wyżej niedoprecyzowane kwestie mają charakter drugorzędny i trzeciorzędny. W żaden sposób nie mogą przysłaniać merytorycznej wartości Kresów… Dzieje się tak – co jeszcze raz trzeba podkreślić – m. in. dlatego, że wiele z tych reportaży opartych jest na relacjach wielu świadków tamtejszej epoki.
Jeśli chodzi o wizualną stronę książki, nie można mieć zastrzeżeń, chociaż warto w przyszłych wydaniach pomyśleć nad wkładką ilustracyjną oraz mapkami. W ocenie recenzującego pożądane byłoby także umieszczenie na końcu książki bądź w przypisach publikacji, na które powołuje się autor.
Kresy we krwi to niezwykła opowieść o losach Polaków na Kresach, które po 1921 roku weszły w skład Rosji, a następnie ZSRR. Jest przedstawieniem życia naszych rodaków, którzy często musieli płacić ogromną cenę za kultywowanie swojej rodzimej tradycji i wyznania. Jak zauważa Marek Koprowski we Wstępie, książka nie wyczerpuje całości problemu. Przeciera jednak szlaki dla kolejnych badań i dociekań, którymi powinni zająć się już historycy.[9] A trzeba pamiętać, że świadków tych wydarzeń jest coraz mniej.
Tytuł: Kresy we krwi
Autor: Marek Koprowski
Rok wydania: 2011
Wydawnictwo: Fronda
Liczba stron: 265
[1] M. Koprowski, Kresy we krwi, Warszawa 2011.
[2] Ibidem, s. 45.
[3] Ibidem, s. 104.
[4] Ibidem, s. 231.
[5] Ibidem, s. 185.
[6] Ibidem, s. 200.
[7] Ibidem, s. 175.
[8] L. Bazylow, P. Wieczorkiewicz, Historia Rosji, Wrocław 2005, s. 488.
[9] M. Koprowski, op. cit., s. 7.