Dla Darlana francuska marynarka była lennem, dla Churchilla – śmiertelnym zagrożeniem – rozmowa z pastorem Wawrzyńcem Markowskim

Dla Darlana francuska marynarka była lennem, dla Churchilla – śmiertelnym zagrożeniem – rozmowa z pastorem Wawrzyńcem Markowskim

Poprawna politycznie historia II wojny światowej głosi, że Francja i Wielka Brytania przez cały jej okres były w jednym obozie alianckim. W rzeczywistości pierwszy z krajów po kapitulacji ogłosił neutralność i w tym momencie łakomym kąskiem dla wszystkich stron konfliktu stała się francuska marynarka wojenna – druga siła na wodach europejskich. Walki o nią między Francuzami, a Brytyjczykami to jeden z wielu dramatycznych epizodów bitwy o Atlantyk, której dzieje przez lata badał Andrzej Perepeczko. Efektem stała się Burza nad Atlantykiem, której wznowienia doczekaliśmy się po 15 latach. W tym czasie Burza zyskała drugiego autora – pastora Wawrzyńca Markowskiego. Zapraszamy na rozmowę z nim o II tomie serii, który właśnie pojawił się w księgarniach.

Tomasz Czapla: Akcja II tomu Burzy nad Atlantykiem rozpoczyna się w maju 1940 roku atakiem Rzeszy na Holandię, Belgię i Luksemburg. Walka o kraje Beneluksu toczyła się głównie na lądzie, ale jak piszą Panowie, „zarówno Royal Navy, jak i Marine Nationale miały do wypełnienia dużo rozmaitych zadań”. Na czym one polegały?

Pastor Wawrzyniec Markowski: Udział głównych marynarek alianckich w tej kampanii był wypadkową przebiegu działań na lądzie. Ofensywa Wehrmachtu zaskoczyła wspomniane kraje – przede wszystkim Francję – i już 20 maja Niemcy zamknęli północne skrzydło wojsk sprzymierzonych w tzw. „worku flandryjskim”. Alianci byli niemal w ciągłym odwrocie i nie mieli nawet możliwości kontrofensywy. Zresztą, Brytyjczycy przygotowali się na taki rozwój wypadków – w 1939 roku opracowali plan, zgodnie z którym w razie upadku państw Beneluksu Royal Navy miała przystąpić do działań defensywnych. W miarę, jak rozwijał się ten scenariusz, rozpoczęła się więc blokada holenderskich i belgijskich portów, niszczenie ich wyposażenia i wyekspediowanie do Wielkiej Brytanii tamtejszych flot. Dzięki temu przebazowano m. in. 2 krążowniki, 1 niszczyciel oraz 6 torpedowców holenderskiej marynarki, ale straty i tak były ogromne. Jeśli chodzi o działania kontrujące, to sprzymierzeni ograniczyli się do postawienia kilku zagród minowych na niemieckich szlakach komunikacyjnych oraz w rejonie działania Kriegsmarine. Równocześnie trwała ewakuacja Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, która zaangażowała z czasem główne siły Royal Navy.

Wspomniał pastor o zamknięciu przez Niemców wojsk alianckich w tzw. „worku flandryjskim”. W potrzasku znalazł się wówczas m. in. niemal cały Brytyjski Korpus Ekspedycyjny oraz siły belgijskie i francuskie, razem około 400 000 ludzi. Dowódca Korpusu, Lord Gort, sugerował już 19 maja Londynowi ewakuację swoich żołnierzy, ale brytyjski rząd podjął taką decyzję dopiero 26 maja. Z czego wynikało to opóźnienie? 

Nie badałem politycznych aspektów operacji „Dynamo” (taki kryptonim nosiła ewakuacja Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego z Dunkierki – przyp. red.), ale myślę, że dużą rolę w jej stosunkowo późnym ogłoszeniu odegrała różnica perspektyw. Dowódca w polu inaczej postrzegał przebieg działań niż decydenci w Londynie i zdawał sobie sprawę, czym jest niemiecka wojna błyskawiczna. Politycy, śledzący kampanię za pośrednictwem raportów i meldunków, nie dopuszczali tymczasem do siebie myśli, że Francja upadnie, a Wielka Brytania stanie się „wyspą ostatniej nadziei”. O tych rozbieżnościach najlepiej świadczy fakt, że Lord Gort nie czekał na decyzję przełożonych i od 20 maja rozpoczął na własną rękę stopniową redukcję sił brytyjskich na kontynencie. W ten sposób do 26 maja uratowano niemal 28 000 żołnierzy i wydaje mi się, że dopiero wtedy rządzący zrozumieli powagę sytuacji. Wcześniej liczyli na odwrócenie losów wojny – jeszcze 22 maja do atakowanych portów „worka” – Boulogne i Calais – wysyłano jednostki przeciwpancerne. Wpłynęło to na chaos przebazowania wojsk i dopiero ewakuacja z Dunkierki przebiegała w miarę sprawnie.

Andrzej Perepeczko, Wawrzyniec Markowski, Burza nad Atlantykiem. Tom II

Andrzej Perepeczko, Wawrzyniec Markowski, Burza nad Atlantykiem. Tom II

Brytyjczykom udało się obronić przed niemiecką inwazją, czego nie można powiedzieć o Francji. Jej kapitulacja sprawiła, że Churchill podjął działania zmierzające do zneutralizowania Marine Nationale, najpierw na drodze dyplomatycznej, a potem militarnej. Mam tu na myśli akcję „Catapult”, która zakończyła się m. in. przejęciem floty francuskiej obecnej w brytyjskich portach oraz zniszczeniem sił stacjonujących w Mers-el-Kébir. Jak ocenia Pastor tę postawę brytyjskiego premiera?

Churchill prowadził bardzo realistyczną politykę i nie wahał się sięgać po brutalne rozwiązania, jeśli tego wymagał interes Wielkiej Brytanii. Upadek Francji sprawił natomiast, że znalazła się ona w bardzo trudnym położeniu, przy czym nie chodziło tylko o zajęcie przez Niemców wybrzeży od Skandynawii po Hiszpanię. Większe niebezpieczeństwo stwarzało ewentualne przejęcie przez Rzeszę Marine Nationale, która mimo francuskiej klęski pozostała niemal nietknięta. W połowie 1940 roku stanowiła drugą siłę na wodach europejskich po Royal Navy i dostanie się jej w ręce niemieckie poważnie zagroziłoby brytyjskim szlakom komunikacyjnym, zarówno z  koloniami, jak i Stanami Zjednoczonymi. Na czele francuskiej marynarki stał wówczas admirał Darlan, który mimo wcześniejszych zobowiązań nie zamierzał w obliczu kapitulacji przeprowadzić swoich okrętów do brytyjskich portów.

Na to Churchill nie mógł sobie pozwolić i niemal natychmiast skierował noty protestacyjne do niego, premiera Petaina i ministra obrony Weyganda. Kolejnym krokiem Brytyjczyków było namawianie dowódców zespołów francuskiej floty, np. w Oranie i Casablance, do wypowiedzenia posłuszeństwa rządowi w Vichy. Nie dało to jednak rezultatu i brytyjski premier wydał rozkaz przeprowadzenia operacji „Catapult”. Na tej podstawie zaaresztowano francuskie jednostki stacjonujące w Portsmouth i Plymouth, a admirałowi Gensoulowi w Mers-el-Kébir postawiono ultimatum. Zgodnie z nim, miał kontynuować wojnę z Niemcami albo popłynąć ze zredukowaną załogą do Wielkiej Brytanii, ewentualnie Indii Zachodnich lub USA, i tam dać się rozbroić. Gensoul odmówił i doszło do walki niedawnych sojuszników, w której Francuzi stracili niemal 1300 żołnierzy. Efektem było unieszkodliwienie jądra sił Marine Nationale, ale nawet Churchill pisał w pamiętnikach, że była to jedna z najtrudniejszych decyzji w jego karierze politycznej.

Tragizm wydarzeń w Mers-el-Kébir jest tym większy, że w innych przypadkach Brytyjczykom i Francuzom udało się uniknąć rozlewu krwi.

Kluczem do bezkrwawego przejęcia sił Marine Nationale w brytyjskich portach była dobrze skoordynowana akcja. Brytyjczycy do minimum zredukowali ryzyko walki, najpierw ściągając francuskie jednostki z red do portów, a potem zajmując je z równoczesnym wręczaniem Francuzom decyzji o aresztowaniu okrętów. Dodatkowo obsadzili ich radiostacje, dzięki czemu admiralicja francuska długo nie wiedziała o tych wydarzeniach. Z kolei w Aleksandrii, gdzie wiceadmirałowi Godfroy’owi postawiono podobne ultimatum, co Gensoulowi, przez kilka dni trwały nerwowe negocjacje. Ostatecznie zakończyły się one porozumieniem, które gwarantowało Brytyjczykom pozostanie francuskich sił w Egipcie, a Francuzom łączność z rządem w Vichy.

O ile w tych przypadkach Brytyjczycy mieli przewagę własnego portu, w Mers-el-Kébir to Francuzi stacjonowali u siebie. Admiralicja brytyjska przygotowała się więc na potencjalną konfrontację, wysyłając tam silny zespół, m. in. z lotniskowcem „Ark Royal”, 2 pancernikami i 10 niszczycielami. Sprawiło to, że Gensoul po otrzymaniu ultimatum znalazł się w trudnej sytuacji, tym bardziej że nie miał bezpośredniego kontaktu z dowództwem we Francji. Gdy wreszcie udało się go uzyskać, nie wspomniał przełożonym o możliwości przejścia francuskich okrętów do Indii Zachodnich lub Stanów Zjednoczonych. To rozwiązanie mogłoby zakończyć w sposób dyplomatyczny sytuację w Mers-el-Kébir i do tej pory nie wiemy, dlaczego Gensoul je zataił. Konsekwencją była bowiem zagłada sił francuskich – Brytyjczycy posłali na dno pancernik „Bretagne”, a 3 inne okręty eskadry zmusili do wyrzucenia się na mieliznę.

Głównym przeciwnikiem Churchilla w walce o francuską flotę stał się Jean Francouis Darlan, minister marynarki w rządzie Petaina i naczelny dowódca Marine Nationale. Jakby scharakteryzował Pastor go jako wojskowego i polityka? De Gaulle pisał o nim: „swe ambicje i wysiłki poświęcał marynarce […] która istniała jako lenno tylko sama i przez się”, a Churchill: „admirał ten był zazdrosny o swą zawodową pozycję w stosunku do każdego na stanowisku ministra marynarki”.

Myślę, że każda z tych opinii jest poniekąd słuszna, choć musimy pamiętać, że cytowani przez Pana politycy byli oponentami Darlana. Mieli jednak ku temu powody, bowiem głównodowodzący Marine Nationale w dniach upadku Francji o 180 stopni zmienił dotychczasową postawę. Wcześniej wielokrotnie zapewniał Churchilla, że w razie klęski francuskiej siły morskie przejdą do portów Wielkiej Brytanii, aby kontynuować walkę z Niemcami. Potwierdzał to rozkaz z 28 maja 1940 roku, ale już trzy tygodnie później Darlan polecił okrętom stacjonującym na morzu i nad Tamizą powrót do macierzystych portów. Wypełnienie tych rozkazów oznaczało ryzyko utraty floty na rzecz III Rzeszy, ale najważniejsze w tym momencie było dla niego zaspokojenie własnych ambicji.

Nad wyraz ambitny i pochłonięty karierą, Darlan traktował stanowisko ministra jako narzędzie do realizacji własnych celów. Nadrzędnym z nich było zaś uniezależnienie Marine Nationale od wszystkich sił politycznych, nawet… rządu w Vichy. Darlan ogłosił nawet publicznie, że marynarka jest dla niego niczym lenno i było w tym sporo racji. Nieograniczona władza Darlana nad marynarką okazała się jednak zgubna i kolejne decyzje admirała rozmieniały tę potężną siłę na drobne. Stopniowo tracił on realną ocenę sytuacji;  wspomnę tylko, że po wydarzeniach w Mers-el-Kébir polecił swoim jednostkom zajmowanie brytyjskich statków handlowych, co oznaczałoby oficjalną wojnę między niedawnymi sojusznikami. Rozkaz ten wprawdzie odwołano, ale nie świadczy on dobrze o Darlanie. Niestety, tak jak wcześniej rozbudował on francuską flotę i stał się twórcą jej potęgi, tak teraz okazał się jej grabarzem.

Zobacz również:

Wiele miejsca w II tomie Burzy zostało poświęconego działaniom na Morzu Śródziemnym. Piszą Panowie o nim, że „w latach II wojny światowej ze względu na swoje położenie geograficzne i polityczne stało się ważnym obszarem strategicznym”. Na czym polegało znaczenie tego teatru wojny morskiej?

Wynikało ono z kilku aspektów. Musimy pamiętać, że połączenia tego akwenu z Oceanami Atlantyckim i Indyjskim – Gibraltar oraz Kanał Sueski – znajdowały się wówczas w rękach brytyjskich. Dodatkowo alianci w swoich koloniach na zachodnim i wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego posiadali liczne porty i bazy wojskowe, m. in. w Algierze i Egipcie. To wszystko sprawiało, że mogli skutecznie izolować potencjalnego przeciwnika – Włochów – od działań na oceanach. Myślę, że równie ważne było przecinanie się linii komunikacyjnych obu stron. Z jednej strony istniały szlaki Gibraltar – Egipt i Francja – Afryka Północna, z drugiej Włochy – Libia i Dodekanez, więc walka szła o utrzymanie własnej i zniszczenie żeglugi zaopatrzeniowej wroga. Dochodziły do tego względy ambicjonalne Mussoliniego, który uważał kwestie związane z Morzem Śródziemnym za wewnętrzną sprawę Italii. Przebieg kampanii francuskiej przekonał go, że upadek aliantów jest kwestią czasu, a na przyłączeniu się do Rzeszy może tylko zyskać. W związku z tym Włochy weszły do wojny, aby opanować, jak mawiał Duce, „mare nostrum” – nasze morze.

Włosi, prowadząc działania na morzu, nie ograniczali się do konwencjonalnych środków bojowych. Cały podrozdział II tomu Burzy zajmuje opis tzw. torped „żywych” lub „kierowanych”. Ich pierwowzory pojawiły się w I wojnie światowej, ale dopiero w latach 40-tych Włosi zaczęli je stosować na szerszą skalę. Czy mógłby Pastor powiedzieć o tej broni coś więcej?

Supermarina była pod tym względem prekursorem, bo już w 1918 r. Włosi wpłynęli na „żywej” torpedzie do austro-węgierskiego portu i zdetonowali tam ładunek, zatapiając austro-węgierski pancernik SMS „Viribus Unitis’. Wprawdzie potem prace nad tą bronią zostały zawieszone, ale w połowie lat 30-tych włoskie dowództwo powróciło do tego pomysłu. Stawiało bowiem na wszechstronny rozwój broni morskiej i słusznie, bo pierwsze miesiące wojny na Morzu Śródziemnym pokazały słabość sił nawodnych. Torpeda „żywa” posiadała w głowicy ładunki wybuchowe, które można było odczepić od części jezdnej i umieścić pod kadłubem atakowanej jednostki. Zajmowała się tym dwuosobowa załoga, która mogła podpłynąć pod dany okręt, a po akcji szybko się wycofać. Podstawowym celem Włochów były bazy Royal Navy w Aleksandrii i na Gibraltarze, ale pierwsze próby nowej broni były nieudane i dopiero z czasem zaczęli oni odnosić pewne sukcesy.

Najbardziej spektakularnym osiągnięciem „żywych” torped było ciężkie uszkodzenie brytyjskich pancerników „Valiant” i „Queen Elizabeth” w grudniu 1941 roku. Włosi unieszkodliwili je na wiele miesięcy, ale Brytyjczykom udało się ukryć ten fakt i Supermarina nie wykorzystała go. Zresztą, potem alianci czerpali z tych niekonwencjonalnych wzorców i w kolejnych tomach Burzy czytelnicy dowiedzą się, jak brytyjskie miniaturowe okręty podwodne atakowały niemieckie pancerniki. Wykorzystali je także Japończycy podczas ataku na Pearl Harbor, Sydney i przy kilku innych okazjach. Trzeba przy tym zaznaczyć, że takie środki stanowiły raczej margines działań bojowych. Często były one zawodne, czy to z powodu awarii czy błędów ludzkich, i większą rolę mogły odegrały jedynie we wspomnianej akcji. Jednak po uszkodzeniu brytyjskich pancerników Włosi przeoczyli okazję do zadania – w warunkach dużej przewagi – poważniejszych strat Royal Navy.

Dziękuję za rozmowę.

Tags:

Opublikuj swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*