Autobiografia Fredericka Forsytha. Premiera książki „Outsider”

Autobiografia autora kultowych bestsellerów Psów wojny, Dnia Szakala, Ikony, Akt Odessy, Pięści Boga i Czwartego protokołu. Filmowe wersje tych książek biły kasowe rekordy popularności.

Frederick Forsyth – podróżnik, jeden z najbogatszych pisarzy wszech czasów, mieszkający na przemian w ekskluzywnej rezydencji pod Londynem i zamku Enniskerry w Irlandii

Szpieg, współpracownik tajnych służb, idol, celebryta

  • Jego opowiadania mogłyby z powodzeniem służyć jako podręcznik przeprowadzania zbrojnego przewrotu, porwania czy przemytu broni na wielką skalę.
  • W wieku 19 lat latał supernowoczesnymi odrzutowcami Vampire. Relacjonował wojnę domową w Nigerii, tak jak sam ją widział, a nie tak jak chcieli ją przedstawiać brytyjscy politycy.
  • Współpracownik MI6, a później również wywiadu rodezyjskiego.
  • Literat z przypadku. Kiedy szukał odskoczni od zajęć, które wyzwalały zbyt wiele adrenaliny, zaczął pisać Dzień Szakala.
  • Awanturnik za młodu, ultrakonserwatysta w wieku dojrzałym, bywalec salonów.

Niepowtarzalny. Outsider. Frederick Forsyth.

Fragment książki „Outsider”:

(…)

Rozdział: PSY WOJNY

Tak jak lata spędzone we Francji przekonały mnie, że OAS nie zdoła obalić Charles’a de Gaulle’a, tak lata spędzone w Afryce nauczyły mnie czegoś innego.

Tego, że kilka niezależnych republik istniejących na kontynencie bezpośrednio po epoce kolonialnej, tak małych, tak chaotycznych, tak źle rządzonych i bronionych, może zostać obalonych i przejętych przez małą grupę zawodowych żołnierzy z odpowiednim uzbrojeniem i kilku tuzinami lojalnych poborowych. Myśląc o napisaniu mojej trzeciej powieści i umiejscowieniu jej w Afryce, teoretycznie wybrałem trzy takie miejsca.

Na szczycie listy znalazła się Gwinea Równikowa, wyspiarska republika u wybrzeży Nigerii. Kiedyś była jedyną afrykańską kolonią Hiszpanii, połączoną z enklawą na kontynencie zwaną Río Muni.

Przez pewien czas, pod rządami Hiszpanii, była przystankiem dla lotów Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z żywnością dla Biafry. Niepodległość nadeszła w 1968 roku i pogrążyła to miejsce w chaosie i terrorze.

Władcą był Francisco Macías Nguema, z grupy etnicznej Fang z Río Muni. Był prawdopodobnie szalony i z pewnością wyjątkowo okrutny. Przeniósł swój rząd na wyspę, wówczas zwaną Fernando Po, teraz przemianowaną na Bioko. Miał małą armię Fangów, która terroryzowała tubylców z grupy Bubi. Jego okrucieństwa wkrótce stały się legendarne. Za tą zasłoną terroru był jednak niezwykle słaby.

Jego ochroniarz/armia był obwieszony bronią, ale Macias był tak ogarnięty paranoją, że nie mogli mieć kul, ponieważ im nie ufał. Gdyby jego reżim upadł, nikt nie przyszedłby mu z pomocą. Jego towarzysze Fangowie byli setki mil dalej, Bubi go nienawidzili, a nieliczni dyplomaci i pracownicy pomocy humanitarnej gardzili nim.

Mieszkał w koszarach byłej hiszpańskiej żandarmerii, przekształconych w jego twierdzę, pod którą znajdował się arsenał i skarbiec, które Macias oczywiście przejął. Upadek tego jednego budynku oznaczał upadek republiki.

Zebranie materiałów na ten temat nie stanowiło problemu. Nie było potrzeby, abym ryzykował i leciał tam, więc tego nie zrobiłem. Udało mi się porozmawiać z dwudziestką tamtejszych byłych mieszkańców, głównie Hiszpanów, którzy z radością wyjaśnili, jak można obalić Maciasa za pomocą małej siły uderzeniowej. Jeden z nich zauważył: „Atak na bank jest po prostu prymitywny. Atak na całą republikę wymaga pewnego stylu”.

Kontrola nad republiką wiąże się z członkostwem w Organizacji Narodów Zjednoczonych, międzynarodowymi pożyczkami, dyplomatycznymi paszportami gwarantującymi brak aresztowań i różnymi innymi rarytasami. W Madrycie był nawet wygnany rywal, który mógł zostać osadzony na tronie prezydenckim jako marionetkowy następca.

Wystarczyło trzymać się pięciu zasad. Uderzaj mocno, uderzaj szybko i  uderzaj nocą. Przyjdź niespodziewanie i przybądź od strony morza. Nawiasem mówiąc, życie skopiowało książkę dwukrotnie. W 1975 roku francuski najemnik Bob Denard zaatakował i przejął wyspy Komorów na północnym krańcu Kanału Mozambickiego.

Działał za wiedzą, z pomocą i w imieniu rządu francuskiego. Zabawne, że gdy jego francuscy najemnicy wyszli na plażę tuż przed świtem, wszyscy nieśli na rękach wydanie Les Chiens de guerre („Psy wojny” po francusku) w miękkiej oprawie, aby móc stale sprawdzać, co mają robić dalej. Denardowi się udało, ponieważ przybył drogą morską.

W 1981 roku południowoafrykański najemnik Mike Hoare spróbował tej samej sztuczki na Seszelach, ale mu się nie udało, ponieważ przybył drogą powietrzną.

W mojej własnej historii wkrótce miałem wszystko na miejscu – ludzi, statek, cel – ale brakowało mi niezbędnej wiedzy. Broń. Gdzie w Europie tajna operacja najemników mogłaby zabezpieczyć sobie broń? Jako przykrywki można użyć wiarygodnej operacji sektora prywatnego obejmującej nurkowanie głębinowe w celu poszukiwania ropy naftowej.

Jednak afrykański zaciąg, pozbierany po drodze, jeden z wątków pobocznych, potrzebowałby karabinów maszynowych i mnóstwa amunicji. Pół tuzina najemników potrzebowałoby ciężkiego karabinu maszynowego, wyrzutni RPG (wtedy nazywanych bazookami), granatów, 60-milimetrowych moździerzy i ładunków wybuchowych. Wszystko to wymagałoby również ćwiczeń i czasu prób, stąd długi, powolny rejs małym statkiem handlowym.

Skąd jednak to wszystko wziąć? Wtedy nie mogłem prosić władz o takie informacje. Aby się tego dowiedzieć, musiałbym przeniknąć do świata handlarzy bronią na czarnym rynku i zobaczyć go od środka. Nie mogłem stworzyć thrillera z tak ważnymi obszarami niewyjaśnionymi.

Moi znajomi poinformowali mnie, że serce świata handlu bronią na czarnym rynku znajduje się w Hamburgu, a jego baronem jest niejaki Otto X, który pozuje na szanowanego biznesmena – oni wszyscy tak robią. Więc do Hamburga pojechałem z kolejną zaliczką od Hutchinsona, który był bardzo zadowolony ze sprzedaży pierwszych dwóch książek.

Uznałem, że nierozsądnie byłoby używać mojego własnego nazwiska, więc przyjąłem nazwisko pilota, który zabrał mnie z Biafry, i oświadczyłem, że jestem Frederikiem van der Merwe, obywatelem RPA. Miałem nawet dokumenty, które to potwierdzały, przygotowane przez fałszerza, który uczył mnie o fałszywych paszportach, kiedy pisałem Dzień Szakala. Pan van der Merwe był młodym asystentem południowoafrykańskiego multimilionera, który chciał pomóc Jonasowi Savimbiemu w wojnie domowej w Angoli. I tak udało mi się dostać do wewnętrznych kręgów Herr Otto X.

Tam dowiedziałem się o certyfikatach użytkownika końcowego, dokumentach rzekomo pochodzących od renomowanego suwerennego rządu uprawnionego do zakupu sprzętu obronnego do swoich uzasadnionych celów. Za opłatą Otto X mógł uzyskać fałszywy certyfikat na papierze firmowym z odpowiednim tytułem i podpisany przez „kupionego” afrykańskiego dyplomatę przydzielonego do ambasady gdzieś w Europie. Wszystko szło gładko, aż wydarzyło się coś, czego nie przewidziałem.

Pewnego ranka Herr Otto X jechał swoją limuzyną, gdy ta zatrzymała się na czerwonym świetle obok księgarni, która tego dnia wprowadzała na rynek niemiecką wersję Der Schakal („Dzień Szakala”). W oknie była wystawa, ale jeden egzemplarz się przewrócił, a na tylnej okładce widniało zdjęcie autora.

I tak oto pan Otto X gapił się na Mynheera van der Merwego i całkowicie stracił poczucie humoru. Na szczęście miałem nieznanego i nieoczekiwanego przyjaciela na jego dworze. Byłem w moim pokoju hotelowym naprzeciwko głównego dworca, gdy zadzwonił telefon. Nie było żadnych przedstawień. Przemówił głos, z wyraźnie brytyjskim akcentem.

„Freddie, wynoś się z Hamburga natychmiast. I to już. Oni po ciebie idą”.

Tak jak mój ojciec w 1938 roku, uciekłem. Chwyciłem paszport i garść pieniędzy, zostawiłem bagaż i zszedłem po schodach, minąłem recepcjonistę i przeszedłem przez plac dworcowy. Nie zawracałem sobie głowy kasą biletową, tylko poszedłem prosto na pociąg. Jeden właśnie ruszał, drzwi były zamknięte, ale jedno okno szeroko otwarte.

Wskoczyłem przez nie, przewracając się do przodu i wylądowałem na kolanach pulchnego niemieckiego biznesmena, któremu również brakowało poczucia humoru. Gdy ciągle jeszcze go przepraszałem, pojawił się konduktor, żeby sprawdzić bilety. A biletu nie było.

Wyjaśniłem, że miałem czas tylko na to, żeby złapać pociąg, który teraz już nabierał prędkości. Zapytałem, czy mogę zapłacić gotówką.

– Dokąd Pan jedzie? – zapytał konduktor.

– A dokąd Pan jedzie? – odpowiedziałem.

– Amsterdam – powiedział.

– Jaki zbieg okoliczności. Pojedynczy do Amsterdamu, w klasie ekonomicznej.

– Jesteś w pierwszej klasie – powiedział. – Będziesz musiał się przesiąść.

I tak dostałem bilet, przeprosiłem ponownie i poszedłem znaleźć „twardsze” miejsce.

Młodszy brat mojego ojca mieszkał i pracował w tym czasie dla brytyjskiej firmy w Scheveningen. Udało się mu załatwić mi bilet na statek handlowy z Flushing do Anglii.

Wróciłem do mojego londyńskiego mieszkania, zebrałem wokół siebie wszystkie materiały, usiadłem i napisałem Psy wojny. Gotowy rękopis przedstawiłem Haroldowi Harrisowi tuż przed terminem.

Zastanawiałem się nad głosem w telefonie, który uratował mi tyłek w Hamburgu. Jedynym sensownym wyjaśnieniem było to, że wokół Herr Otto X był również inny szpieg z ciała, które znałem jako Firma, sprawdzający w imieniu mojego rządu możliwości sprzedaży broni dla IRA. Jednak nigdy się nie dowiedziałem, kim on był, i o ile wiem, nigdy go nie spotkałem.

Wiosna 1973 roku była spokojna. Skończyłem kontrakt na trzy nowele, nie miałem pomysłu na czwartą i dopiero zaczynałem odczuwać napływ poważnych pieniędzy. Potem wpadłem na drinka do mieszkania Johna Mallinsona; wpadł tam także ktoś inny, wracając do domu ze zlecenia modelingowego. Była to rudowłosa dziewczyna, której nogi zdawały się nie mieć końca. Carrie i ja pobraliśmy się w sierpniu w Gibraltarze.

Wreszcie przyszedł list od Davida Deutscha, producenta wyznaczonego przez Johna Woolfa do nakręcenia filmu Szakal. Był on kręcony głównie w Londynie, ale wszystkie francuskie sceny robiono w Paryżu. Czy chciałbym wpaść z wizytą i poznać gwiazdę, Edwarda Foxa? Oczywiście, że tak.

Znałem tę twarz, ponieważ kilka miesięcy wcześniej, podczas przygotowań do produkcji, Fred Zinnemann zaprosił mnie do swojego biura na konsultację. Z typową wiedeńską uprzejmością wyjaśnił, że jest problem z obsadą.

Studio Hollywood, które miało dystrybuować film, chciało znanej gwiazdy. Michael Caine był zainteresowany, podobnie jak Roger Moore. Charlton Heston błagał o to. Jednak Zinnemann chciał człowieka, który, choć był doskonałym aktorem, to wciąż był na tyle mało znany, by mógł zniknąć w tłumie, jak to miał zrobić Szakal.

W swoim biurze przy ulicy Mount reżyser uroczyście położył przede mną sześć zdjęć, wszystkie wielkości pocztówki. Wszystkie przedstawiały przystojnych młodych mężczyzn, blondynów, wpatrzonych w aparat.

– Który, według ciebie, jest Szakalem? – zapytał. Przejrzałem je wszystkie i położyłem palec na zdjęciu w prawym dolnym rogu.

– Ten.

– Jestem taki szczęśliwy. Właśnie podpisałem z nim kontrakt. Nazywa się Edward Fox.

Pozostałych pięciu było modelami. Edward zdobył już ostrogi jako Lord Trimingham w filmie Josepha Loseya Posłaniec. Jednak na arenie międzynarodowej był wciąż stosunkowo nieznany. Szakal miał to zmienić.

(…)

Źródło: materiały prasowe

Opublikuj swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*